wtorek, 20 maja 2014

Po pierwsze: jedzenie (Niebo w gębie, reż. C. Vincent)

Czasem trzeba sobie ponarzekać. Nie prowadziłam dokładnych badań, ale być może człowiek robi się zdrowszy od tego, nie wiem ;).

Pecha mam ostatnio albo słabszą kondycję. Dlaczego? Bo oglądam wiele filmów, ale jakoś trudno mi o nich pisać. Z każdym z nich jest coś nie tak. A to podoba mi się tak naprawdę tylko jedna scena ("Zniewolony"), a to doceniam wizualne szaleństwo i oczopląs, ale trochę gubi mi się sens ("Dziewczyna z lilią"). Ale o tym filmie piszę, chociaż też mi coś tutaj nie pasuje, coś nie układa się w dramatyczny ciąg.

"Niebo w gębie" to film, w którym najwięcej dzieje się na talerzu. I bardzo dobrze, bo przecież o gotowanie tu poniekąd chodzi, aczkolwiek spodziewałabym się, że twórcom zależało bardziej na ukazaniu losów osobistej kucharki François Mitteranda, pani Hortense Laborie (oryginalnie Daniele Mazet-Delpeuch). A tu zaczynają się schody i narasta mnóstwo pytań. Skąd się wzięła? Dlaczego ona? Jak wyglądało jej życie, zanim została kucharką prezydenta? Czego nauczyły ją te dwie kuchnie, w których gotowała (prezydencka w Pałacu Elizejskim i ta w bazie polarników)? Czego pragnie, o czym marzy?

A tu nic z tych rzeczy! Przyjeżdża samochód, zabierając bohaterkę w podróż donikąd (nawet adres, pod który jedzie, nic jej nie mówi). Nie wiadomo, z czyjego właściwie polecenia Hortense ląduje w pałacu. Niewiele wiemy o jej życiu i relacjach z innymi ludźmi z najbliższego otoczenia, choć trochę dowiadujemy się z tego, co robi i o czym opowiada w prezydenckiej kuchni (widać jest lubiana w swoim regionie, bo w mig znajduje świetnych lokalnych dostawców, a z opowieści wiemy, że ceni się jej kuchnię, mimo źe nie skończyła żadnej szkoły). Ale pani Laborie to bohaterka, w której zasadniczo nic się nie zmienia. Od początku do końca jest kobietą, która zna własną wartość i potrafi walczyć o swoje.

W filmie obie rzeczywistości (pałac - baza polarników) przeplatają się. Historia buduje się z puzzli stopniowo składanych w całość. Kontrasty są dość proste.

Czy jest coś, co w tym filmie porusza? Ano jest jedna scena. Jedna. Kiedy Mitterand schodzi nocą do kuchni, wiedziony wieścią, że przyjechała dostawa pierwszych trufli w sezonie. I tam siada z panią Laborie, jedząc grzankę z truflami i popijając dobrym winem. Widać porozumienie, czuć ciepło kuchni, która przywodzi na myśl babciną kuchnię z dzieciństwa.

Na pewno jest smakowicie i ślinka cieknie nie raz. Szkoda, że brakuje choćby wspomnienia tej wyżej wspomnianej babcinej kuchni i małej Hortense w niej (skoro sama mówi, że uczyła się gotować od mamy i babci, podkreśla wartość domowych potraw i tego sposobu przekazywania kulinarnej wiedzy, doświadczenia).

Warto zwrócić uwagę na doskonale sfotografowane dania (Laurent Dailland), na muzykę wspaniałego Gabriela Yareda, na interesującą twarz Catherine Frot (w roli Hortense Laborie).

Czy ja za wiele wymagam od tej historii? Obejrzyjcie sami, to może mi powiecie.




Niebo w gębie (Les Saveurs du Palais). Reżyseria: Christian Vincent, scenariusz: Christian Vincent, Étienne Comar. Obsada: Catherine Frot, Jean d'Ormesson, Arthur Dupont. Produkcja: Francja 2012.