środa, 27 marca 2013

Oni, ona i pozory (Girlfriend, reż. J. Lerner)

Evan - młody chłopak z zespołem Downa, mieszkający z matką.
Candy - matka małego Simona, miłość Evana z czasów liceum.
Celeste - matka Evana.
Russ - były chłopak Candy, prawdopodobnie ojciec Simona.
Kenny - były chłopak Candy, być może także potencjalny ojciec Simona.

Wydaje się, że Evan jest pewnego rodzaju monolitem. Zawsze wygląda tak samo (nosi te same ciuchy, te same kolory), zachowuje się podobnie - jest miły. Ale są dwa momenty, w których ten obraz się zmienia, oba związane z kobietami. Matką i dziewczyną (Candy). "Dziewczyną" - tak powinnam napisać. W pierwszym przypadku Evan traci panowanie nad sobą w miejscu pracy, które było jego i matki wspólną przestrzenią (poza domem, oczywiście). W drugim przypadku niespodziewanie do głosu dochodzi ciało. I naśladowanie zachowań tych facetów, których relacje z Candy Evan podgląda. Wówczas pewna "niewinność" jego relacji z nią, ograniczona maksymalnie do podziwiania nagości, zostaje zniszczona. On chce tego samego co oni. Widzi, że pieniądze (także jego pieniądze) wiele mogą.

Candy wygląda niewinnie (tak samo niewinne jest jej imię - "Cukiereczek"). Nie ma pieniędzy, traci dom, a przecież ma syna, któremu chce zapewnić przyzwoity byt. Jej kartą przetargową są cielesność i seks, którym ulegają nadal jej byli faceci. Jest piękna - to fakt.
Do pewnego momentu wydaje jej się, że tego typu transakcja nie obowiązuje w przypadku Evana. Tylko do czasu.

Kiedy umiera matka Evana, kończy się jego "dzieciństwo". Dzieciństwo w tym sensie, że do głosu dochodzi świat, przed którym matka wcześniej chroniła syna. Jeszcze czasem przedstawiciele społeczności małego miasteczka próbują się nim opiekować. Kończy się też wizja świata wg Evana, którą podaje się nam od początku filmu.
Sam bohater zaczyna się zmieniać. Coraz więcej do niego dociera, nie ze wszystkim sobie radzi. Napięcie budowane jest umiejętnie, przez moment jesteśmy gotowi uwierzyć, że ten bohater bez skazy, jakim był Evan na początku, może zabić.

Candy jest matką małego Simona. Ona też go chroni. I dzieje się podobnie - gdy na chwilę znika, nad chłopcem zawisa niebezpieczeństwo.

Evan Sneider w roli Evana intryguje, zachwyca, czasem wkurza. To dobrze, bo jego bohater budzi emocje, często skrajne. Sneider dobrze sobie radzi z trudnymi scenami, których nie brakuje w tym filmie. Tylko czasem trudno ocenić, czy reakcje i wybory bohatera są zależne czy niezależne od jego schorzenia. 
Shannon Woodward nieźle oddaje rozdarcie i podwójne oblicze swojej bohaterki. Amanda Plummer, której charakterystyczną twarz pamiętamy z Pulp Fiction, świetnie gra rolę matki budującej szczególną relację z synem. 

Pozory niewinności - umiejętnie naśladowane także przez "dyskretną" kamerę w scenie zbliżenia bohaterów. Pozory odpowiedzialnego ojcostwa (za którym kryje się głównie zazdrość o to, że inny facet może być ojcem syna byłej dziewczyny). Pozory prawdziwej miłości i bliskiej relacji, która de facto zachowuje się tylko w relacjach matka - dziecko. Pozory przyjaźni, której celem jest wykorzystanie informacji (Russ - Evan). Pozory bezinteresowności.






Girlfriend. Reżyseria: Justin Lerner, scenariusz: Justin Lerner. Obsada: Evan Sneider, Amanda Plummer, Jackson Rathbone. Produkcja: USA 2010.

poniedziałek, 18 marca 2013

Stopami na ziemi (Sugar Man, reż. M. Bendjelloul)

Cause the sweetest kiss I ever got is the one I've never tasted
(Sixto Rodriguez, Cause)

Nikt nigdy o nim nie słyszał, nikt w jego własnym kraju (czyżby to był dowód, że trudno jest być prorokiem w miejscu swego urodzenia?). Stał się głosem buntu i symbolem wolności w odległym RPA, co nigdy nie zdarzyło się w rodzinnym Detroit. Choć i tu, i tam nagle zniknął, jakby zapadł się pod ziemię, dając pole do domysłów i plotek.

Facet, o którym nic nie wiadomo poza tym, co mówi przez własne teksty. Ideał twórczości artystycznej.

Jak to jest odkryć prawdziwą perłę, kiedy media pełne są śmieci, bzdurnych tekstów piosenek, które drażnią nasze uszy? Jak to jest dowiedzieć się, że facet, o którym mówiono, że popełnił samobójstwo (co idealnie przystawałoby do żywotu rockmana) żyje i ma się dobrze, choć mimo wszelkich uzdolnień nie zrobił wróżonej mu światowej kariery?

"Sugar Man" to film, do którego historię napisało samo życie. Upór afrykańskich dziennikarzy muzycznych, poszukujących idola, który zaginął. Szczęśliwy przypadek, który sprawił, że córka artysty znalazła stronę internetową z informacją o jego poszukiwaniu. Te wszystkie czynniki, dzięki którym odnaleziono Sixto Rodrigueza, co - że tak biblijnie powiem - był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się.

Niesamowity jest ten film. Biografia, która nie tworzy postaci niemalże mitologicznej, która pokazuje zwykłe, odmitologizowane życie, w końcu odkryte. Która odnajduje człowieka-widmo. I która stawia na dokument, a nie na fabułę budującą nieprawdopodobne często konstrukcje.

Ciekawy montaż muzyczno-obrazowy. Obrazy i animacje płynnie przenikające się z wypowiedziami ludzi, którzy znali Sixto Rodrigueza. I muzyka - najważniejszy bohater filmu. Wspaniała muzyka. Głębokie, znaczące teksty, z którymi z coraz większą ciekawością zaczęłam się zapoznawać po seansie filmu.

I ta wspaniała postać człowieka skromnego, pogodzonego z życiem. Człowieka ciężkiej pracy, który nie szarpie się ze swoim losem, nie dąży do tego, by zabłysnąć. Podoba mi się ta twarz, sfotografowana pięknie na zbliżeniach. Ten kapelusz, czarny płaszcz, które pokazują, że on jest kimś więcej, choć nigdy się nim nie stał...

Rodriguez jest jak w tytule swojej płyty, jak w swoich piosenkach: coming from reality (pochodzący z rzeczywistości). Jej się trzyma, nie tego, co było marzeniem, fantazmatem, wspaniałą wizją.

Polecam.




Sugar Man (Searching for Sugar Man). Reżyseria: Malik Bendjelloulscenariusz: Malik Bendjelloul. Obsada: Stephen 'Sugar' Segerman, Dennis Coffey, Mike Theodore. Produkcja: Szwecja, Wielka Brytania 2012.

czwartek, 7 marca 2013

Ocalić siebie (Lot, reż. R. Zemeckis)

Zakończenie zdecydowanie lepsze niż pierwsza część filmu. Niby wiem, o co chodzi, że konstrukcja przemyślana, że feralny lot nie jest punktem kulminacyjnym i powinien stanowić właściwie wprowadzenie w temat. Ale albo dzień miałam kiepski, albo po prostu taka konstrukcja fabuły nie należy do moich ulubionych. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że ciąg dalszy również średnio zagłębia się w psychologię, w motywy.

Podoba mi się ta dwuznaczność. Bohater i sprawca tragedii, ocalały i ofiara jednocześnie. Trzeźwy (choć coraz rzadziej) alkoholik. Denzel Washington jest niezły w tej "podwójnej" roli. Momentami jednak nawet bardziej ciekawi mnie Kelly Reilly (Nicole), zapamiętana z "Sherlocka Holmesa". Ona przyciąga wzrok, nie da się ukryć. Nicole też jest "podwójna" jak Whip. Ale ona szybciej decyduje się to zmienić.

Samolot ląduje bezpiecznie. Ale Whip w swoim życiu przeżywa wiele niekoniecznie miękkich lądowań. Jego stan pociąga za sobą regularny psychiczny i fizyczny kontakt z podłożem.

Nie jest to film, który mnie szczególnie porywa. Ale jest wiele plusów:
- sprawny scenariusz,
- dobra, momentami nawet świetna kreacja Washingtona,
- przyjemna epizodyczna rola Johna Goodmana,
- piękna Kelly Reilly,
- niezłe zdjęcia (zwłaszcza w kabinie pilotów tuż przed katastrofą),
- finał, który winduje mocno ocenę całości.

Polecam. Zwłaszcza w czasach, gdy dyskusje na temat "jak ściąć wieżę kościoła i mimo to bezpiecznie wylądować" są dość aktualne ;).



Lot (Flight). Reżyseria: Robert Zemeckis, scenariusz: John Gatins. Obsada: Denzel Washington, Kelly Reilly, Don Cheadle. Produkcja: USA 2012.