W tegorocznej edycji oscarowej było sporo filmów o czymś. I spotkał je ten sam los - nie dostały Oscarów. Nie wypowiadałam się dotąd na temat gali, nominacji i zwycięzców, bo nie pierwszy raz jestem mocno zawiedziona (zresztą nie należę do fanów Akademii i jej werdyktów). Bo ja rozumiem, wiecie, że taka "Grawitacja" jest fajnym eksperymentem, swego rodzaju fenomenem jeśli chodzi o zdjęcia i efekty. Jestem w stanie też zaakceptować nagrody za muzykę i montaż. Ale najlepsza reżyseria? Mój Boże...
W każdym razie, kończąc dygresję - przynajmniej jeden Oscar jest prawdziwie zasłużony. Za film o czymś. Za najlepszy oryginalny scenariusz dla Spike'a Jonze.
Phoenix przystojny (!!!) - no to jest dla mnie wprost nieprawdopodobne. Nie sądziłam, że to kiedyś powiem/napiszę. Wiem, wiem, wielka w tym zasługa kostiumów i charakteryzacji. Błękit ócz jego też podrasowali? Chyba nie, on zdaje się być prawdziwy. Rola też niezła, Phoenix świetnie wygląda jako zakochany facet. Ten uśmiech coś w sobie ma.
Amy Adams na drugim planie bardzo dobra. Zarówno sama, jak i w duecie z Phoenixem.
I jaki fenomenalny pomysł z tym, żeby Scarlett Johansson zagrała tylko głosem! Ten głos jest jej prawdziwym atutem (abstrahując od dyskusji, które wybuchły po tym, jak nagrała płytę). Napiszę to, choć jestem kobietą - ten głos może pieścić zmysły. I zapewne właśnie o to chodziło - świetny wybór.
Film "Ona" jest zarazem piękny i trochę przerażający. Piękny - bo przecież opowiada o miłości, jej różnych obliczach. O ludzkich emocjach, relacjach, potrzebach. Przerażający - bo system operacyjny z własną osobowością, całkowicie spełniający potrzeby użytkownika nie wydaje mi się całkowicie odrealniony. Nie wydaje mi się też niemożliwy.
W czasach nowych mediów, w których obecnie żyjemy, wiele dyskusji już się przetoczyło i wiele się toczy na temat wizerunku w internecie, awatarów, kreacji osobowości, samotności, rzeczywistości realnej (taa) i wirtualnej, niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą internet. W filmie Jonze te dwie rzeczywistości współistnieją na równych prawach. Theodore (Joaquin Phoenix) jest prawdziwie przekonujący w swych opowieściach o miłości do wirtualnej kobiety. Dzięki postępowi techniki Samantha wkracza w jego świat całkowicie, bo mikrosłuchawkę i mikroodbiornik Theodore może zabrać wszędzie.
Co ciekawe, to system operacyjny z własną osobowością wyzwala w Theodorze prawdziwe emocje. Pomaga mu poznać jego potrzeby, głęboko skrywane lęki i zahamowania - dzięki temu mężczyzna może pewnego dnia napisać szczery list do byłej żony (do tej pory pisał piękne miłosne listy głównie za inne osoby i dla innych osób). To ona wcześniej zarzucała mu, że boi się prawdziwych emocji, że od nich ucieka (i idzie na łatwiznę, żyjąc "w związku" z wirtualną).
A Rooney Mara już tak zapadła w pamięć widzom poprzez charakterystyczny wizerunek w "Dziewczynie z tatuażem", że w roli byłej żony Theodore'a - Catherine - staje się prawie nierozpoznawalna :).
Wniosek dotyczący związków wysnuwa się tutaj głównie z relacji realny - wirtualny: miłość nie jest statyczna. To relacja dwóch osób, które się zmieniają, dojrzewają, nabywają nowych doświadczeń, rozwijają się. Nie można projektować na drugą osobę swoich potrzeb, oczekiwań i z nich budować jej wizerunek. W końcu zacznie udawać kogoś, kim nie jest...
Ona (Her). Reżyseria: Spike Jonze, scenariusz: Spike Jonze. Obsada: Joaquin Phoenix, Amy Adams, Scarlett Johansson. Produkcja: USA 2013.
Kochana, ale długo mnie tu u Ciebie nie było, nic tylko się kajać i nadrabiać stracone wpisy i filmy...
OdpowiedzUsuńMam ten film zaklepany jako must have do obejrzenia, a od Scarlett wystarczyłby chyba nawet sam odcisk palca - podbiła mnie w "Vicky Christina Barcelona" i to już chyba tak zostanie, więc sprawdzenie jak sobie poradziła tylko "dźwiękowo" musi być :)
Koniecznie trzeba obejrzeć! :) Uściski.
UsuńRównież bardzo się cieszę, że Oscar za scenariusz oryginalny trafił we właściwe ręce :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie lubię za bardzo Scarlett Johansson, chyba nawet sama nie wiem dlaczego.. ale muszę przyznać, że w tym filmie zagrała fantastycznie. Teraz nie potrafiłabym sobie wyobrazić kogokolwiek innego na jej miejscu.
Pozdrawiam :)
Próbując myśleć o seksownych głosach, mam jeszcze w głowie Penelope Cruz. Ale może jej głos jest aż za seksowny ;). Pozdrawiam!
Usuń