Trudno też jego (Fabrice Luchini) nie lubić, choć mogłoby się wydawać, że mu odbiło na starość. Może nie? Może po prostu nagle znajduje to, czego mu brakowało, czego szukał i wiek nie ma tu nic do rzeczy?
One nie uznają pewnych konwenansów. On razem z nimi zaczyna rozbijać schematy, czując się przy tym wolnym. Cała historia ma taki urok, że jest mi zupełnie obojętne prawdopodobieństwo tej sytuacji (wpisanej przez reżysera w Paryż lat 60-tych).
Od pierwszej sceny, od turkusowej chusty i dzbanka zaczynam lubić klimat tego filmu. Mam wrażenie, że nie ma w kadrach elementów przypadkowych. Że te kolory też są tu po to, żeby grać. Że podkreślają i określają. Stanowią z muzyką i zdjęciami nierozerwalną całość. Ta mieszanka francusko-hiszpańska fascynuje i przykuwa wzrok (i słuch) od początku do końca. Również w dialogach, które mimo lekkości całego filmu są niegłupie, sprawnie napisane i nierzadko wywołują uśmiech.
A ponadto... lubię dobrze skonstruowane zakończenia w całkowicie słusznym momencie. Mam wtedy ochotę ucałować reżysera ;).
Kobiety z 6. piętra (Les Femmes du 6ème étage). Reżyseria: Phillipe Le Guay, scenariusz: Philippe Le Guay, Jérôme Tonnerre. Obsada: Fabrice Luchini, Natalia Verbeke, Carmen Maura. Produkcja: Francja 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz