Z jednej strony: obwisłe piersi, fałdy na brzuchu, blade ciało podległe przemijaniu. Żarty z liposukcji.
Z drugiej strony: ideał kobiecości sięgający paleolitycznej Wenus z Willendorfu.
Brzydka: kiedy jest nachalnie pieszczona przez nieumiejętnego kochanka. Kiedy jest nazywana "mamma". Kiedy czuje się odrzucona i upokorzona.
Piękna: kiedy leży seksualnie spełniona pod fioletowoniebieską moskitierą. Kiedy jest kobietą, Teresą, kochanką.
Wenus leżąca. Wenus tańcząca. White Lady.
Dojrzała, spokojna, świadoma kobiecość versus młoda, energiczna męskość. Bogata i biedny. Biała i czarny.
Wyraźna linia podziału zaznaczona sznurem, choć przenikają się i zacierają granice: pan i sługa, wykorzystujący i wykorzystywany, towar i kupujący.
Tak samo prymitywni. Tak samo ograniczeni, pełni podobnych przywar, podobnych uprzedzeń.
Poszukujący miłości, szczęścia, spokoju.
Sztuczne raje. Ludzki fajerwerk w finale.
Ech, przedyskutowałam już temat z koleżanką z pracy. Od opcji 'co za głupie babsko' po opcję 'każdy ma swój sposób na spełnienie'. No i dalej nie wiem, co myśleć...
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że ten film właśnie taki jest. Sam reżyser jest obserwatorem raczej. Jeśli ocenia, to obie strony po równo. Jeśli krytykuje, to i tych, i tamtych. Uczucia też są bardzo mieszane. Ale na pewno jest to dobry, zapadający w pamięć obraz. Na pewno dla mnie. Pozdrawiam :).
Usuń